W poprzednim odcinku:
- Tenebris mówiłem ci, żadnych przekleństw. Zwłaszcza przy stole…- mruknął anioł odwracając się z talerzem w ręce. Mało brakowało aby go upuścił. Jego oczy otworzyły się szeroko, rozdziawił usta jak gdyby chciał coś powiedzieć ale nie potrafił zebrać słów.
- Co jest?- zdziwił się Tenebris- wyglądasz jakbyś zobaczył diabła- zachichotał.
Luxor drgnął. Przygryzł wargę i bez słowa położył talerz przed Tenebrisem. Ścierkę którą miał narzuconą na lewe ramię rzucił na blat kuchenny i wyszedł z kuchni.
O co mu kurwa chodzi?- zastanowił się diabeł- czyżbym miał coś na twarzy…?
Przetarł dłonią czoło, potem jeden i drugi policzek. Spojrzał na swoją dłoń. Była na niej rozmazana, czerwona plama. Szminka…
Nabrał powietrza w płuca zirytowany, lecz potem nie wytrzymał. Roześmiał się głośno.
Aniołek pomyślał, że…. Jezu… Co za kretyn…
Następny dzień.
Luxor stał koło zlewu, pomagał pani Willson w
przyrządzaniu śniadania.
Westchnął przeciągle nawet nie zdając sobie z tego
sprawy. Nie mógł przestać myśleć o wczorajszym dniu. Po jego żałosnym występie
w kuchni kiedy to, zobaczył szminkę na policzku diabła poszedł do pokoju. Mimo,
że była szesnasta położył się i zasnął. Obudził się dopiero dziś, o siódmej, a
przez cały czas kiedy on spał Tenebris zdążył zjeść z panią Willson obiad,
posprzątać, obsłużyć kilku klientów a potem zjeść jeszcze kolację i położyć
staruszkę spać. Potem wśliznął się do pokoju i także zasnął. Z resztą jeszcze
się nie obudził, do tej pory spał tam jak zabity.
Anioł spojrzał na kobietę. Przyglądała mu się
uważnie. Zdał sobie sprawę, że przed chwilą coś mówiła, a on za bardzo pogrążył
się w rozmyślaniach, więc jej nie słuchał.
- Co.. Co pani mówiła..? Przepraszam, okropnie się
zamyśliłem…
- Powiedziałam, że wyglądasz na smutnego. Jak
siedem nieszczęść… Czy coś się stało skarbie?
Luxor przygryzł wargę. Czy to aż tak widać? Może
faktycznie wyglądał marnie, nie mógł nic na to poradzić. Całą noc miał
koszmary. Chodziło o rozmowę Tenebrisa i tamtej diablicy… Mówili coś o jakimś
poważnym problemie… Powodzie dla którego Tenebris trafił tutaj, niestety nie
wymienili żadnych szczegółów…
- To nic ważnego proszę pani.. To tylko.. Takie
bzdury..- powiedział cicho.
- Luxorze, jeżeli się tym martwisz to raczej nie
są bzdury- starsza kobieta odłożyła na bok nóż do masła i złapała anioła za
rękę.- może i nie jestem twoją babką, ale przecież możesz mi powiedzieć co cię
dręczy.- uśmiechnęła się ciepło.
Kilka siwych kosmyków przykleiło się do jej czoła.
Błękitne oczy patrzyły na anioła z życzliwością przez grube szkła okularów.
-Ja… To znaczy… To tylko mała sprzeczka z
Tenebrisem…
Kobieta spojrzała na niego, w jej bystrych oczach
znów coś błysnęło, a może to było tylko światło odbijające się od szkiełek…?
- Rozumiem, jesteście dla siebie nawzajem naprawdę
ważni…- uśmiechnęła się- jesteście nawet więcej niż przyjaciółmi… Nie ważne, że
się pokłóciliście, bo niedługo znów się pogodzicie.
„Więcej niż przyjaciółmi…?”
Samo wyobrażanie sobie czegoś takiego przyprawiało
go o dziwaczny ból brzucha. Pani Willson z całkowitą pewnością myliła się. On i
Tenebris byli „naturalnymi” wrogami. Z resztą, Luxor sam nie czuł wobec niego
niczego specjalnego… Poza zwyczajną anielską troską, tak jak o każdego innego.
Jednak… Czuł, że– co nie przystało aniołowi- nienawidzi go. O ile anioł może
kogoś nienawidzić…
Spojrzał na swoje odbicie w szybie okiennej.
Starsza kobieta miała rację, faktycznie wyglądał
tak jakby czymś się martwił. Ściągał brwi, nie zdając sobie z tego sprawy, miał
podkrążone oczy.
Westchnął.
Niespodziewanie do kuchni wszedł Tenebris,
przeciągając się leniwie usiadł przy stole na swoim zwyczajowym miejscu (między
krzesłami pani Willson i Luxora). Ziewnął przeciągle i przesunął dłonią po potarganych
niemiłosiernie włosach spiętych w kitkę.
To co przykuwało uwagę to jego twarz. Zdawało się
jak gdyby jeszcze kilka minut temu biegał, albo trenował. Hm..- zastanowił się
anioł- lub robił coś jeszcze innego…
- Dzień dobry chłopcze- pani Willson uśmiechnęła
się do niego ciepło, mężczyzna prawie zakłopotany (!) odwzajemnił się krzywym
uśmiechem i banalnym: „Ładna dziś pogoda, nieprawdaż?”. Jego głos był
zachrypnięty i brzmiał jakoś tak… Dziwnie… Trudno określić na czym polegała ta
dziwaczność…
Luxor wyjrzał przez okno. W środku listopada nie
mogło być mowy o ładnej pogodzie, zwłaszcza tutaj… Szary i ponury krajobraz
tworzony przez praktycznie nieprzejezdne ulice, ludzi, którzy, jeśli na nich
spojrzysz, spotkasz się z nieprzyjemnym wyrazem twarzy, nowoczesne aczkolwiek
zwyczajnie brudne sklepy, niektóre ozdobione szyldami, bądź szczególnie
okropnymi neonami…
Stalowe chmury nad miastem, spaliny samochodów…
Taaak, doprawdy, ładna dziś pogoda….
Anioł
przyjrzał się diabłu, który właśnie (otrzymawszy kubek z kawą od pani Willson)
wychylał kolejny łyk smolisto-czarnego płynu. Wyglądał jakby w tej chwili był
myślami gdzieindziej. Przetarł czoło po czym kładąc kubek na stół objął go
obiema dłońmi. Ukradkiem spojrzał na Luxora i szybko, nie dając po sobie
niczego poznać, zagadnął panią Willson o jej dzisiejsze wyjście do kościoła.
Miała wyjść za kwadrans a wrócić około godzinę później.
Po śniadaniu, które szczerze mówiąc zjedli bardzo
szybko, zeszli na dół. Staruszka poprosiła anioła i diabła o zajęcie się
klientami, którzy właśnie weszli do sklepu, a sama wyszła.
Tenebris zaskakująco sprawnie obsłużył młodą parę
poszukującą jakiejś ważnej dla nich książki. Kiedy Tenebris im ją wręczył
zadowoleni zapłacili kilka dolarów więcej mówiąc uprzejmie i równocześnie
kategorycznie: „reszty nie trzeba” .
Wyszli obejmując się czule i śmiejąc się wesoło do
siebie.
Luxor patrząc na nich uśmiechnął się w duchu ciesząc
się z ich szczęścia. Jednak po chwili naszła go myśl „czy
Tenebris i Victoria też tak się do siebie uśmiechają…?”.
Spojrzał na mężczyznę, tym samym przyłapując go
na, krótko mówiąc, gapieniu się na niego.
- Co jest? - anioł zdziwił się intensywnością jego
spojrzenia.
- Nic, po prostu widziałem twoją minę i
pomyślałem, że może ty też masz tam w niebie jakąś laseczkę. Mylę się?
Luxor obruszony jego słowami wzdrygnął się i
podążył wzrokiem śladem pary znikającej już za zakrętem innego sklepu.
- Owszem, mylisz się. Nie mam żadnej „laseczki” i
nie mów do mnie w taki sposób diable!- w ustach anioła to słowo zabrzmiało
najwyraźniej bardzo zabawnie, bo na twarzy Tenebrisa zaigrał uśmiech.- po
prostu uważam, że miłość jest piękna, a nawet taki wredny i nadęty diabeł jak
ty nie potrafi zakłócić jej obrazu ani harmonii.
- Ja wredny i nadęty?- Tenebris założył ręce.- Obrzydliwe
kłamstwo!
Luxor uśmiechnął się pod nosem.
- Anioły nie kłamią…
§§§
Godzinę później, tak jak było zapowiedziane do
sklepu wróciła staruszka.
Powiedziała mężczyznom, że sama zajmie się na
razie sklepem, za to oni mają iść do magazynu wyrzucić najbardziej zniszczone
rzeczy.
- Dobrze- zgodził się anioł za nich obu i
skierował się do drzwi obok schodów napotykając niechętne spojrzenie diabła.
- Serio? Nawet żadnego: „nie chce mi się”
albo „sama se idź…”? Ale z ciebie
aniołek…
Poszli więc do magazynu. Po drodze diabeł popchnął
Luxora dla zabawy, anioł ledwo uniknął spotkania z drzwiami co niezwykle
rozbawiło Tenebrisa.
Pani Wilson została w sklepie. Stanęła za kasą i
zaczęła spokojnie przeglądać notes sprzedanych przedmiotów. Minęło zaledwie
kilka minut gdy wszystko nagle przyspieszyło. Do sklepu wpadło dwóch
zamaskowanych mężczyzn. Ubrani byli na czarno, a na twarzach mieli kominiarki.
Jeden z nich trzymał dłoń w kieszeni. Ich
spojrzenia wyrażały kompletną pustkę.
Podbiegli do kontuaru.
- Dawaj kasę starucho!- warknął jeden,
kładąc rękę na blacie.
- Ale ja…. Ja nie mogę…- wysapała przerażona
kobieta.
- Jak to, kurwa nie możesz?!- ryknął ten drugi uderzając ciężką
łapą w blat.
- Ja… ja nie dam wam pieniędzy!- Kobieta próbowała
się im postawić mimo wyraźnego drżenia w jej głosie.
- Nie?! Mężczyzna wyjął z kieszeni coś czarnego i
niedużego. Zbliżył do twarzy staruszki.
To był pistolet.
Ta nie wytrzymała. Wydała z siebie okrzyk
przerażenia i zemdlała,
upadając na ziemię.
§§§
Luxor usłyszał krzyk a zaraz po tym huk, jakby
ktoś się przewrócił.
- Tenebris- szepnął do diabła grzebiącego w jakimś
kartonie.
- Hm?- spytał tamten nie unosząc nawet wzroku znad
pudła.
- Słyszałem panią Willson- oznajmił anioł-
chodźmy, coś mogło się jej stać!
Tenebris szybko wstał.
-Idę pierwszy!- rzucił przez ramię kierując się ku
drzwiom.
Luxor zaraz popędził za nim.
§§§
Ponieważ Tenebris jest bardzo wysportowany, wpadł
do sklepu jako pierwszy. Przystanął w wejściu
i ani drgnął.
- Co jest?- zdziwił się anioł.
- Nie ruszać się!!- wrzeszczał ktoś w
pomieszczeniu, do którego Luxor nie miał teraz dostępu.
Spojrzał na
zagradzającego mu przejście Tenebrisa. Miał napięte plecy. Zacisnął dłonie w
pięści.
Ktoś napadł na sklep, ktoś tak bardzo
zdesperowany, aby okradać zwyczajny sklep z antykami… Gdzieś tam byłą pani
Willson, mogła być ranna…
- Chodźmy!- ponaglił Luxor.
- Nie- usłyszał odpowiedź diabła, zagradzającego
mu drogę ramieniem.
- Co?- anioł wytrzeszczył oczy.
- Nie ,,my”, tylko „ja”!- dokończył brunet- ty
zajmij się panią Willson.
- Dlaczego…?- nie zdążył dokończyć, bo diabeł już
puścił się biegiem na bandytę. Wykopnął mu broń z ręki, ta poleciała gdzieś pod
ścianę. Tenebris zaczął okładać intruza pięściami.
Luxor potrząsnął głową przypomniawszy sobie, że
miał zająć się ranną i oderwał wzrok od walczącego mężczyzny. Szybko podbiegł
do staruszki i pobrzeżnie sprawdził, czy nic jej nie jest.
Kobieta miała kilka otarć na prawym ramieniu,
którym prawdopodobnie zahaczyła o ladę i ranę na głowie. Rozciągała się od ucha
i mierzyła koło pięciu centymetrów. Krwawiła obwicie, barwiąc jej siwe włosy na
szkarłat.
Luxor ułożył ją wygodniej za kontuarem w pozycji
leżącej i wstał żeby poszukać jakiegoś kawałka materiału.
W tym samym czasie Tenebris walczył z zamaskowanym
mężczyzną. Niestety, gdyby nie zakaz używania jakichkolwiek mocy na ziemi,
pokonałby go raz ,dwa.
Nagle poczuł silne uderzenie w plecy. Ból przeszył
całe jego ciało czyniąc je bezwładnym.
Luxor widział, jak
drugi bandyta uderza Tenebrisa w plecy kijem. Diabeł opadł na podłogę ze
zduszonym krzykiem.
- Tenebris!- wrzasnął przerażony anioł.
Dwaj napastnicy spojrzeli na niego, a potem po
sobie. Jeden z nich parsknął śmiechem i zaczął wkładać do worka różne przedmioty.
Drugi zaczął zbliżać się do kasy.
Anioł wyskoczył zza kontuaru i zasłonił staruszkę
i kasę własnym ciałem.
- Odsuń się gnoju!- warknął bandyta.
- Nie!- odparł blondyn hardo, lecz bez namysłu.
Włamywacz prychając uderzył go w twarz, a że anioł
nigdy do najsilniejszych nie należał, stracił równowagę i podtrzymał się rękoma
blatu. Jedną dłoń zacisnął w pięść i zamachnął się by uderzyć przeciwnika, ale
on był szybszy. Złapał jego dłoń i ją wykręcił.
Chwycił Luxora za włosy i jego głową uderzył o
ścianę, trafiając na gwóźdź.
Anioł chciał krzyknąć, jednak z jego ust wydobył
się tylko cichy pisk.
- Nadal jesteś taki pewny siebie?- mężczyzna
zarechotał.
Potrząsnął aniołem i zaczął go bić gdzie popadnie.
§§§
Tenebris błyskawicznie podniósł się i uderzył
pierwszego bandytę w głowę z taką siłą, że ten upadł tracąc przytomność, wtedy diabeł
zauważył co się dzieje z aniołem
Drugi złodziej trzymał go za włosy i śmiał się
szarpiąc nim co chwila. Luxor bez sił tylko klęczał.
Miał zakrwawioną twarz, z której spływały
szkarłatne krople plamiąc niegdyś nieskazitelną koszulę i potargane blond
włosy, które teraz trzymała wielka, brudna łapa.
Mimo krzywd, anioł nie uronił ani jednej łzy. Już nawet nie krzyczał.
Tenebris, widząc go w tym stanie, wpadł w szał.
Zacisnął dłonie w pięści tak mocno, że z śródręcza po palcach popłynęła mu
ciepła strużka krwi.
Z nogami jak z betonu zmierzał ku bandycie. Wziął
do ręki zegar z półki. Podszedł do napastnika od boku i zamachnął się.
Zwyczajnie opuścił rękę tak, że ciężki przedmiot uderzył mężczyznę w tył
głowy. Usłyszał chrupnięcie, które
sprawiło mu dużą satysfakcję.
Zamaskowany mężczyzna osunął się na ziemię
puszczając Luxora, który upadł razem z nim
- I co teraz? Co teraz skurwielu?!- warknął Tenebris
do leżącego włamywacza kopiąc go po czym spojrzał na nieprzytomnego anioła.
§§§
Luxora obudził dotyk, który czuł na swoim ciele.
Czyjeś ręce muskały jego brzuch i klatkę piersiową…
Uchylił nieprzytomnie powieki. Widział ciemny,
niewyraźny kształt nad sobą. Mruknął coś niewyraźnie, nawet sam nie wiedział co
i ospały pokręcił głową zaciskając powieki.
- Nie ruszaj się- powiedział spokojnie głos, który
dobrze znał.
Chłopak otworzył szeroko oczy ze zdziwieniem.
Nad nim był Tenebris!
- Co… Co ty robisz?- wyjąkał Luxor.
- Usiłuję cię zgwałcić- mruknął w odpowiedzi
diabeł.
-Co?!- Luxor gwałtownie podniósł się. Zauważył, że
ma rozpiętą koszulę, leży w swoim łóżku a obok stoi Tenebris z bandażem w
jednej ręce i wodą utlenioną w drugiej.
- Żartowałem aniołku!- roześmiał się brunet-
opatrywałem ci rany.
- Co?
W tym momencie Luxor uświadomił sobie, jak bardzo
boli go głowa i żebra, oraz nadgarstek.
Spojrzał na swoją prawą rękę. Na nadgarstku
zawinięty był bandaż. Bardzo precyzyjnie z resztą.
Spojrzał na diabła z miną wyrażającą zupełne
zagubienie.
- To ty?
- Nie, ksiądz- sarknął brunet.
Anioł zastanowił się przez chwilę patrząc na
diabła podejrzliwie.
- Dlaczego mi pomogłeś?
Tenebris spojrzał mu prosto w oczy.
- Bo ja…- zaczął czule- musiałbym potem sprzątać
twoje cherlawe ciało!- dokończył udając rozpacz i zasłaniając jedną dłonią
oczy.- a propos- odjął rękę od twarzy- tam na górze to cię nie karmią, czy
jak?- dźgnął anioła palcem w goły brzuch.
- Draniu!- ryknął Luxor chowając twarz w poduszce.
- Luxor- mruknął diabeł- podnieś głowę.
- Nie- krzyknął w odpowiedzi anioł.
- Podnoś!- mężczyzna złapał za jego głowę i
podniósł ją. Wtedy Luxor zobaczył na swojej poduszce krew.
- Co jest?- zmarszczył brwi.
- Masz ranę na policzku, kretynie. Chciałem ci ją
obmyć- usłyszał w odpowiedzi.
Z niedowierzaniem dotknął swojego policzka a potem
spojrzał na swoją dłoń. Była we krwi.
Nagle uderzyły go wspomnienia.
Dwóch mężczyzn, zamieszanie, ból i…
- Pani Willson…- wyszeptał- co z nią?
- Zawiozłem ją do szpitala aniołku- uspokoił go
Tenebris.
Anioła zalała fala ulgi gdy nagle poczuł ręce
Tenebrisa na swojej klatce piersiowej.
- Ej, co robisz ?!- wrzasnął.
- Jak już
mówiłem, durniu, chcę opatrzyć ci rany- mruknął znudzonym głosem diabeł.
Położył dłoń na policzku anioła a ten zaraz odskoczył.
- Co jest?-
diabeł powoli tracił cierpliwość.
- Nie dotykaj mnie!- ostrzegł anioł.
- Dlaczego?
- Bo ci nie ufam, możesz mnie skrzywdzić lub nawet
zabić- wysapał anioł.
- Czemu miałbym… A dobra, radź sobie sam!- diabeł
machnął ręką i rzucił się na swoje łóżko.
Wyciągnął spod poduszki jakieś czasopismo i zaczął
je przeglądać. Przyjął wyraz twarzy obrażonego dziecka.
Zapadła kompletna cisza. Słychać było tylko ich
oddechy i cykanie zegara nad drzwiami.
Luxor pogrążył się w rozmyślaniach. Przypominał
sobie kolejno wydarzenia z napadu. A przynajmniej próbował, bo po kilku
sekundach uświadomił sobie, że jego serce bije bardzo szybko.
Zaczął zastanawiać się dlaczego, ale nie mogąc na
nic wpaść uznał, że pewnie po prostu tak się przestraszył, że Tenebris może go
skrzywdzić…
Spojrzał na naburmuszonego diabła.
- Tenebris- poczekał aż ten na niego spojrzy, co
uczynił bardziej niż zwykle niechętnie- pani Willson jest teraz w szpitalu?
- Ta- mruknął niechętnie- teraz zostaliśmy tu
zupełnie sami i musimy się zająć tym bajzlem. Przez kilka dni…
Luxor odwrócił wzrok gdzieś w stronę ściany.
Ta wiadomość na powrót rozpaliła w nim te
uczucia. Obawy i przede wszystkim gorąca.Noo.. teraz z długością rozdziału chyba trochę przeholowałam ;D No ale co tam... Proszę o szczere komentarze, bo nie wiem czy warto pisać dalej, serio, bardzo proszę!




